wtorek, 5 czerwca 2018

Zofiówka i chabry

     Ostatnim razem rozpoczęłam temat typowego wzoru serwisów śląskich i spróbuje go rozwinąć. Często bywam na targach staroci i zwykle staram się rozmawiać z doświadczonymi osobami, które trudnią się ich sprzedażą. Tak dowiaduję się oficjalnych i nieoficjalnych informacji o przedmiotach, które mnie interesują. Tak na przykład, w jednym z postów zastanawiałam się jakim cudem elementy jednego serwisów mają różne sygnatury.

    Będąc na wyjeździe w Kotlinie Kłodzkiej usłyszałam od handlarza, że "czyste" serwisy z różnych manufaktur w okresie zimowym były malowane nie w fabrykach tylko dawano je do tzw. pracy chałupniczej. Obecnie to trochę zapomniane pojęcie, chodziło o to, że malowały je kobiety w domach, które zimą miały trochę mniej pracy w obejściu i na polach. To usprawiedliwia przeciętny poziom niektórych malatur.
     Dzisiejszy serwis w chabry czekał na mnie chyba ze dwa lata. Pierwszy raz jak go zobaczyłam w jednym z miejsc, moich częstych łowów, byłam pewna, że to "Śląsk". Jednak po dokładnych oględzinach nie znalazłam na to żadnych dowodów. Jeszcze przy tym mąż przemawiał mi do rozsądku, żebym bez sygnatur nic nie kupowała. Odpuściłam. Kolejnym razem również zaczęłam rozważać jego zakup ale wszystkie obiekcje wzięły górę. Po roku ponownie się z nim spotkałam i zaczęłam mieć nie odparte wrażenie, że na mnie czeka. Po długim okresie znów odwiedziłam znajome miejsce i on dalej tam stał już bardzo skurzony.
Ponieważ sklep od sufitu do podłogi wypchany jest starociami, więc zwykle chodzę i szperam po wszystkich dziurach. Jest to bardzo żmudna robota. Tak też było tym razem. Po wejściu do sklepu szperałam, szperałam i szperałam. Najpierw wyszperałam KPM z malaturą w stylu chińskim. Potem wzrok mój zatrzymał się na talerzykach z szafirowym rantem. Zakup ich odrzuciłam , bo po co mi talerzyki skoro w domu już ich mam od liku. Potem zmęczona szperaniem negocjowałam cenę serwisu w chabry. Po raz dziesiąty go obejrzałam. Męża przegnałam do samochodu by podjąć jedyną słuszną decyzję. Wynegocjowałam cenę na bardzo niską, zwykle za te pieniądze kupuję jedną filiżankę. Pomyślałam "trudno, widocznie na mnie czeka". Felerem całej transakcji był brak talerzyków od filiżanek.
Gdy już byłam właścicielem wszystkich upolowanych przedmiotów wróciłam usatysfakcjonowana do domu. Wszystko poszło do mycia. Wtedy zobaczyłam wyciśniętą sygnaturę Zofiówki na dwóch filiżankach. Chyba serwis podziękował mi za zabranie go do domu. Wyciski mają to do siebie, że najlepiej je zidentyfikować w dobrym świetle, którego w sklepie nie było. Ale to nie koniec, moja euforia spowodowała, że przypomniałam sobie talerzyki z szafirowym rantem w stosach pełnych talerzy, talerzyków i innych skorup. Więc następnego dnia co zrobiłam? Pojechałam po talerzyki. Nie było to łatwe bo ogrom przedmiotów był taki, że nie mogłam odtworzyć gdzie je widziałam. Gdy już zwątpiłam, na koniec weszłam do ostatniego, zapomnianego pomieszczenia bez okna i tam w półmroku zobaczyłam talerzyki, które okazały się być od mojego kompletu. Oddałam sprzedawcy wcześniej wynegocjowaną różnicę i powiedziałam co to za manufaktura. Pewnie trochę było mu szkoda, że sam nie umiał zidentyfikować fabryki z której pochodził serwis przez co stracił finansowo. Po raz kolejny stara prawda, wiedza kosztuje.


suliszów porcelana

porcelana breslau


2 komentarze:

  1. Uwielbiam takie historie!
    Fajnie by było zobaczyć jeszcze sygnatury do tego o czym piszesz :)
    Przy okazji można się czegoś douczyć!
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. http://lawendowyzagajnik.blogspot.com/2015/04/suliszow-zofiowka.html. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń